Riordanopedia

Wydarzenia na Riordanopedii:

CZYTAJ WIĘCEJ

Riordanopedia
Advertisement
Riordanopedia

Zapraszam :-)


Byliśmy sami. Tedda nigdzie nie było. Musieliśmy uciekać, gdyż w sklepie zaczął wyć alarm. Policja już pewnie tu jechała. Nie miałem zamiaru zostać aresztowany. Nie mogłem zrozumieć gdzie Satyr uciekł. To było naprawde nieodpowiedzialne. Chyba że został przez kogoś pojmany...

Ale nie odpuszczaliśmy. Wraz z Rachel zaczęliśmy go wołać. Starania jednak poszły na marnę. Straciliśmy tylko dużo cennego czasu. Nagle usłyszeliśmy na około syrenę policyjną. Byliśmy otoczeni. To nas jeszcze bardziej zestresowało.

- Kenny! - zawołała Rachel - Nie mamy wyboru. Musimy uciekać!

- A co z Teddem? - zmartwiłem się

- Nie możemy tu zostać...

Nagle hałas syreny stał się jeszcze głośniejszy. Musiałem działać szybko. Już nie było czasu na ucieczkę. A jakaś kryjówka w niczym by tu nie pomogła. Po drugiej stronie ulicy zauważyłem naszą ostatnią nadzieję...

- Rachel! Patrz! - krzyknąłem - Ciężarówka!

- Kenny, to jakiś absurd. Chyba nie myślisz, żeby...

- Nie mamy innego wyboru! - odpowiedziałem - Chodź... Szybko!

Rachel nie kłuciła się ze mną. Szybko pobiegliśmy w stronę ciężarówki i pierwsze co zrobiliśmy to otworzyliśmy tylne drzwi i wskoczyliśmy do środka.

Nagle zauważyliśmy samochody policyjne, które stanęły pod sklepem z butami. Rachel szybko zamknęła drzwi, odcinając nam jedyny dostęp światła. Nic nie widziałem. Było bardzo ciemno.

Nagle ciężarówka ruszyła. Byliśmy bezpieczni. Jedynym problemem był mrok. Niestety niemieliśmy niczego. Tedda nie było, a to on nosił dziś plecak.

- Rachel - szepnąłem - Masz może jakąś zapalniczkę?

- Nie - odpowiedziała - Ale mam coś innego...

Pogrzebała trochę w kieszeniach i coś wyciągnęła.

- Luce - zawołała stanowczo

Nagle zauważyłem światło. Rachel trzymała małą kulkę, która miała na tyle dużo mocy, aby oświetlić całe pomieszczenie. Było tu bardzo dużo kartonów. Nie musieliśmy się jednak cisnąć. Było tu wystarczająco dużo miejsca dla nas dwóch.

- To wynalazek dzieci Hefajstosa - odpowiedziała smutno Rachel - Mają dużo pomysłów...

- Myślisz, że długo będziemy jechać? - zmieniłem temat

- Możliwe - odpowiedziała pochmurnie Rachel - Ale jest prawdopodobieństwo, że ciężarówka zaprowadzi nas w zupełnie inny kierunek.

Rachel miała rację. To mogło nam tylko utrudnić naszą misję. Martwiło mnie jednak zaginięcie Tedda. Czy coś mu się stało? Teraz mieliśmy co prawda dużo czasu. Mogliśmy porozmawiać na osobności.

- Opowiedz coś o sobie - zaproponowałem - Na przykład jak zostałaś wyrocznią.

- Dobrze - powiedziała Rachel, ale miałem wrażenie, że to pytanie ją trochę rozbolało - To było kilka lat temu. Poznałam jednego herosa... Nazywał się Percy. Był moim przyjacielem. Dzięki niemu poznałam Obóz Herosów. Kiedyś nawet wyruszyła na misję - uśmiechnęła się - Jednak któregoś dnia usłyszałam głos...

- Głos? - zdziwiłem się

- Tak. Podpowiadał mi abym poszła sama do Obozu Herosów i przyjęła ducha Delf. Wtedy wszystko działo się szybko. Pamiętam, że zaraz po tym jak zostałam wyrocznią, przepowiedziałam moją pierwszą przepowiednię... Wielką przepowiednie. Nadal źle ją wspominam.

- Czemu? - zapytałem

- Szkoda gadać - odpowiedziała - to przynosi złe wspomnienia... Opowiedz o sobie. Co robiłeś zanim trafiłeś do obozu herosów?

To pytanie troche mnie rozbolało. Przypomniałem sobie ten ostatni wieczór w moim domu. Nie chciałem o tym mówić.

- Czy powiedziałam coś, czego nie miałam mówić - zmartwiła się Rachel

- Nie - odrzekłem po czym opowiedziałem jej o tym ostatnim dniu... Dzień z Cindy, a później ta zła ,,nowina" i UCIECZKA.

- Bardzo mi przykro - powiedziała, ale czułem w jej głosie smutek - Ale przynajmniej dobrze spędziłeś dzień z Cindy...

To ją rozbolało. Widziałem to. Nie chciałem jej zrobić przykrości. Nie sądziłem, że prawda o Cindy ją zrani. Bardzo lubiłem Rachel, ale...

- No cóż - odrzekła Rachel - Masz tę mapę Ameryki?

Wyciągnąłem z kieszeni pognieciony kawałek papieru. Rozłożyłem go i położyłem na ziemii. Rachel przyglądała się mapie badawczo.

- A więc jesteśmy tu - oznajmiła rudowłosa, wskazując na Manhattan

- A mamy dostać się tu - wskazałem na Las Vegas

Zaczęliśmy przesuwać palcem po mapie, wskazując naszą drogę, którą mamy przebyć, aż nasze dłonie się spotkały. Spojrzałem Rachel w oczy. Ich zielona barwa przypominała mi kolor natury. Błyszczały bardzo mocno...

- Tak więc - Rachel oderwała ode mnie wzrok i oddaliła się trochę - mamy do pokonania około... szacuję... cztery tysiące kilometrów.

- Miejmy nadzieję, że chociaż zbliżymy się do naszego celu.

Rachel kiwnęła głową.

- Kiedy dojedziemy - zaczęła rudowłosa - powinniśmy być wypoczęci. Wszystko może się wydarzyć...

Zgodziłem się z nią. Ta walka z Empuzami była troche wykańczająca. Nagle kula na dłoni Rachel zgasła.

Położyłem się i zmrużyłem oczy... Myślałem o tej ,,Niebiańskiej Arenie". Czy na pewno nasz cel jest w Las Vegas? Martwiło mnie, że jednak podążamy w złym kierunku. Nagle zrobiłem się bardzo zmęczony i zasnąłem...

Advertisement